#60 34 lata po śmierci mojej mamy (uwaga wpis bardzo emocjonalny o tym jak dowiedziałam się o śmierci mamy) 

09.10.2025

Dziś, 9 października, właśnie minęła godzina 8:40 rano. O tej godzinie – 34 lata temu – moja mama wydała swój ostatni oddech. Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie i chcę go opisać – dla siebie i może dla ciebie, jeśli potrzebujesz popłakać nad sobą lub swoim zmarłym rodzicem…

Mgła, która wszystko przypomniała

W ostatnią niedzielę – gdy obudziłam się rano i zobaczyłam taką pierwszą tej jesieni październikową poranną mgłę – przypomniał mi się ten czas wrześniowo-październikowy wtedy, w roku 1991, gdy moja mama pojechała do szpitala do Wrocławia i już nigdy nie wróciła do naszego domu na ulicy Hetmańskiej.

Mama chorowała na białaczkę 8 lat i znałam to, że 1–2 razy w roku jechała na 7–10 dni do szpitala do Poznania na dokładne badania. Odwiedzaliśmy ją wtedy, jadąc tam pociągiem bądź z jakimiś ciociami, wujkami, tatą czy przyjaciółmi mamy, żeby ją odwiedzić. Pamiętam zawsze to jej pakowanie do szpitala – kupowanie nieraz nowych piżam, bielizny, farbowanie włosów. Ten jej ostatni wyjazd do szpitala – tym razem nie do Poznania, tylko do Wrocławia – był inny.

Ostatnia deska ratunku

Po pierwsze – nagle zmiana lekarza, szpitala. To było dla mnie trochę niepokojące i nowe, i dziwne. To chyba była dla mojego taty i mojej mamy taka „ostatnia deska ratunku” – ostatnia nadzieja – że może jeszcze da się przedłużyć jej życie o kolejne kilka lat. Niektórzy zarzucali mojemu tacie, że jest taki oszczędny, że oszczędza nawet na zdrowiu mojej mamy i nie chce zmienić tego lekarza z Poznania, nie chce szukać innej pomocy, wydać więcej pieniędzy. Pamiętam, że rozmawiałam kiedyś z tatą na ten temat i mi powiedział: „Wiesz, myślę, że to nie była dobra decyzja, że zmieniliśmy tego lekarza. Ten we Wrocławiu nie znał tak dokładnie przebiegu mamy choroby, nie widział jej te wszystkie lata jak ten lekarz z Poznania. Zmienił lekarstwa, proces leczenia i mama po 3 tygodniach bycia w tym szpitalu zmarła”. Czy żyłaby dłużej, gdyby została pod opieką lekarzy w Poznaniu – tego się już nigdy nie dowiemy, ale to, że ta choroba bez przeszczepu szpiku kostnego prowadzi do śmierci, jest niepodważalne do dziś…

Ten ostatni wyjazd

I pamiętam ten ostatni wyjazd mamy do szpitala do Wrocławia. Jest może połowa września – wróciłam ze szkoły, w domu już był tata, który miał zawieźć mamę do tego Wrocławia, i kuzynka Hania, która miała zostać wtedy ze mną i z bratem… żeby ugotować nam obiad? Posiedzieć z nami? Pożegnać się z mamą? Pamiętam, że były jakieś ciche rozmowy w tle, jakieś omawianie spraw organizacyjnych. Nie pamiętam dokładnie tego ostatniego uścisku z mamą, jakichś ostatnich słów – pamiętam tylko jeden obraz: siedzimy z Hanią w kuchni i patrzymy, jak mama siedzi z tatą w białym fiacie 126p i jak tata zawraca na naszej ślepej uliczce, tak że widzę dokładnie mamę, jak siedzi w tym aucie i szlocha, i patrzy na ten dom na Hetmańskiej, na te pięknie pozawieszane firanki, które przygotowała z Hanią tygodniami przed tym, jak rok wcześniej wprowadziliśmy się do tego naszego nowo wybudowanego domu na ulicy Hetmańskiej. I widzę ją w takim ciepłym sweterku – czarno-fioletowym – jak szlocha tak, jak nigdy jej takiej nie widziałam. Ja patrzę na nią przez te grubo pomarszczone firanki i sobie myślę: „Co ona tak płacze?!” Po pewnym czasie to zrozumiałam – ona już czuła, że już tutaj nie wróci, że to jest ostatni raz, kiedy nas widzi…

Jestem sama mamą i myślę, że w najgorszych snach nie można sobie wyobrazić, co czuje mama, która wie, że umrze, i się martwi, na kogo wyrosną w takim razie jej dzieci, gdy zostaną pozbawione matczynej opieki…

Wiek, który zawsze obserwuję

Ja miałam 14,5 roku, mój brat 16,5. Zaznaczam dokładnie to pół, bo jest takie coś w córkach, którym umarła mama, że obserwujemy potem same jako mamy, jak to było z tym wiekiem i dojrzałością, gdy się było w tym wieku i straciło mamę. Pamiętam, że czytałam kiedyś wywiad z piosenkarką Natalią Kukulską, która straciła swoją mamę w wieku 6 lat (w wypadku samolotu) i ona jako mama trójki dzieci za każdym razem obserwowała każde swoje dziecko, jakim było, gdy miało dokładnie tyle lat, co ona, jak straciła swoją mamę. Natalia Kukulska ponoć wcale nie może sobie przypomnieć swojego kontaktu z mamą, że to się zatraca pomiędzy tym, co sama pamiętała, a tym, co inni mówili o jej relacji z mamą, i jeszcze – w przypadku osoby publicznej – co media na ten temat pisały. Ponoć to jest też taki mechanizm obronny mózgu, który powoduje, że niektóre traumatyczne wydarzenia twój mózg wypiera, żebyś w ogóle wyszła/wyszedł z tego bolesnego doświadczenia „jak najmniej poharatana/poharatany emocjonalnie”.

Pamiętam dokładnie, jak mój syn zbliżał się do tego wieku 14,5 roku. Patrzyłam na niego i sobie myślałam: „Ach – to mniej więcej byłam na takim poziomie emocjonalnym czy dojrzałości, jak straciłam swoją mamę”… Choć wiem, że dojrzałość emocjonalna chłopców i dziewczynek w tym wieku się bardzo różni. Teraz patrzę na mojego syna, który ma prawie 16,5 roku i przypomina mi bardzo mojego brata, i sobie myślę: „Acha, to na takim poziomie emocjonalnym i dojrzałości był wtedy mój brat, jak stracił mamę”. I patrzę na mojego syna i myślę o swoim bracie z takim bólem, jakie ciężkie to musiało być dla niego. Ja byłam „córeczką tatusia”, a mój brat „synusiem mamusi”. Mama go rozpieszczała, chwaliła, miała takie spojrzenie z podziwem, gdy patrzyła na niego. Z czasem, jak o tym rozmyślałam, zastanawiałam się podczas moich licznych medytacji, sesji coachingowych, modlitw itp. – to tak sobie myślałam, że mama kochała Radka tak na zasadzie bezwarunkowo (choć taka miłość tu na tej planecie nie istnieje – zawsze stawiamy jakieś warunki, dlaczego kogoś kochamy, zawsze mamy jakąś korzyść z tej naszej ziemskiej miłości) i tak sobie myślę, jakie to trudne musi być, gdy nagle – jako 16-letni chłopiec – zostajesz drastycznie tego pozbawiony: tej uwagi, tego spojrzenia podziwu, tego rozpieszczania, tej pełnej akceptacji tego, kim jesteś i jak się zachowujesz.

Gdy rozkminiałam te nasze stosunki rodzinne i zastanawiałam się, co mnie w życiu ukształtowało, przychodziła mi czasami taka myśl, że mama mnie kochała i podziwiała, i chwaliła przed innymi za to, że byłam pilną uczennicą, przynosiłam świadectwo z czerwonym paskiem do domu, recytowałam wierszyki na szkolnych przedstawieniach i potem w domu przed rodziną, a Radka mama kochała – bez tego wszystkiego… Nie musiał mówić wierszyków, przynosić świadectwa z czerwonym paskiem, pilnie się uczyć – miał jej akceptację niezależnie od tego, co nawywijał. I tak szczerze – nie zazdrościłam nigdy mu tego ani wtedy podświadomie, ani teraz z perspektywy czasu. Zasłużył sobie na to ❤️ Ja miałam taką miłość od mojego taty – i to szczęście, że miałam to prawie 48 lat mojego życia… A nie jak mój brat – tylko szesnaście i pół…💔

Co nie znaczy, że każda/każdy z nas nie ma jakiejś szkody emocjonalnej z naszego dzieciństwa. Każda/każdy ją ma – niezależnie od tego, jakby się rodzice starali… Oni dali z siebie tyle, ile wtedy byli w stanie dać, będąc na takim poziomie emocjonalnym i świadomości, na jakim byli. A jeśli my teraz jako dorosłe dzieci mamy „szkodę/wewnętrzną ranę” z dzieciństwa, to to jest nasza odpowiedzialność już jako dorosłych, aby przejąć odpowiedzialność i się tą raną wewnętrzną zająć/wyleczyć, a nie tkwić w roli ofiary z wymówką: „bo moi rodzice wtedy…”

Ten dzień – 9 października

I wracając do tego dnia 9 października, kiedy dowiedziałam się o śmierci mojej mamy – pamiętam dokładnie ten ból i te uczucia, które mną ogarnęły.

Pamiętam, że zaczynałam w ten dzień szkołę dopiero około godzin południowych i byłam umówiona, że przyjaciółka mojej mamy, pani Marysia, pojedzie ze mną wtedy – chyba pierwszy raz – do ginekologa, gdyż miałam problemy z miesiączką i pewnie moja mama poprosiła p.Marysię, żeby ta ze mną tam pojechała. Byłyśmy tak umówione, że Marysia wsiada do autobusu dwa przystanki wcześniej, a ja dosiądę się o konkretnej godzinie do tego autobusu. Pamiętam ten październikowy poranek, pamiętam, że ubrałam taki cały czerwony dres z takiego pięknego weluru, który mi mam kupiła (dumna z tego, że komunizm się skończył i mamy do wyboru coś innego niż tylko szare kolory)  i pamiętam, jak poszłam na ten przystanek na ulicy Bema i czekałam na ten autobus. I nagle widzę, jak p.Marysia podjeżdża do mnie rowerem – cała zapłakana, roztrzęsiona – i mówi, że z mamą jest źle i że nie pojedziemy do tego ginekologa, i że pójdziemy teraz do nich do domu.

Boże, mam wielką wdzięczność i wielki szacunek do niej, że mi wtedy nie powiedziała o śmierci mamy na tym przystanku – że umiała jakoś wytrzymać te 15 minut, gdy ona zapłakana prowadziła swój żółty rower, a ja szłam obok niej. Pamiętam, że weszłam do ich domu, jej mąż p.Jasiu cały czas rozmawiał w innym pokoju przez telefon (informował moją rodzinę i przyjaciół o śmierci mojej mamy – albo co najmniej tych, którzy mieli telefon stacjonarny). Nie wiem, jaka była wtedy umowa między Marysią i moim tatą, którego poinformowali w pracy o śmierci mojej mamy. Pamiętam tylko, że jeszcze chwilę nikt mi nie powiedział, że mama już nie żyje, i potem pamiętam ten moment, jak słyszę, jak p.Jasiu mówi przez telefon: „Tak, umarła dziś rano o 8:40″ – i potem pamiętam mój krzyk i płacz.

„Ale mama mnie kochała, nie?”

I pamiętam jedno zdanie, jakie wykrzykiwałam: „Ale mama mnie kochała, nie?” I tak sobie myślałam wielokrotnie – jaki instynkt zwierzęcy/Boski/naturalny się w nas budzi, gdy jesteśmy nagle w obliczu śmierci/zagrożenia? Dlaczego takie pytanie wyrwało się z mojej piersi? Przecież wiedziałam, czułam całe życie, że mama mnie kocha. A jednak na przysłowiowym „końcu” zawsze chodzi o miłość, zawsze chodzi o to, czy byłam/byłem kochana/kochany i czy ja wystarczająco kochałam/kochałem…

Teraz właściwie sobie uświadomiłam to, że to pytanie, które wtedy wyszlochałam – „Czy mnie mama kochała?” – pojawiło mi się tak samo, gdy tata umarł. Pamiętam, że często rozkminiałam mojemu mężowi zaraz po śmierci taty, dlaczego tata do mnie nie zadzwonił wtedy, jak się w ten ostatni weekend źle czuł, żeby się pożegnać i zapewnić mnie jeszcze, że mnie kocha… Jaki człowiek jest jednak skomplikowany – przecież wiem, że tata mnie kochał, a jednak Ego/serce domaga się jeszcze potwierdzenia, że twój rodzic cię naprawdę kochał, że był z ciebie dumny…

Wsparcie, które nas podtrzymało

p.Marysia dała mi jakieś kropelki na uspokojenie, wyciszyła mnie, utuliła, płakała ze mną jak najlepsza przyjaciółka i jednocześnie była silna, jak tylko potrafiła, tracąc swoją przyjaciółkę, z którą okolo 15 lat dzień w dzień spotykała się od poniedziałku do piątku na wspólną kawę w południe.

Potem przyjechał mój brat – rozmawiałam z nim niedawno o tym, jak on ten dzień pamięta. Nie potrafiliśmy sobie już przypomnieć, czy przyjechał, bo byliśmy tak wcześniej umówieni – może będąc zaproszeni na obiad – czy Radek dostał już jakąś wiadomość ze szkoły i dlatego przyjechał. Pamiętam go w tym pięknym bordowym fotelu, jak zalały go łzy, smutek, bezradność.

I potem przyjechał tata. Popłakaliśmy razem – wszyscy – posiedzieliśmy. Wiem, że pojechał wtedy do Wrocławia – sam – odebrać mamy rzeczy i załatwić formalności. Pamiętam, że mi kiedyś powiedział, że nie powinno się nikogo puszczać za kierownicę samemu, jak się jest w takim szoku emocjonalnym… Ale pojechał i wrócił szczęśliwie do nas.

Rodzina Marysi i Jasia byli dla nas wielkim wsparciem w tym trudnym czasie, za co jestem im ogromnie wdzięczna. Dostaliśmy wiele wsparcia od wielu bliskich i dalszych osób i każda pomoc była inna, i każdą docenialiśmy już wtedy, a teraz po latach jeszcze bardziej. Jedni nas wspierali bardziej emocjonalnie, inni pomagając nam w czynnościach, których nie mogła już zrobić dla nas mama. Za każdą pomoc jestem niesamowicie wdzięczna, myślę, że to miało niesamowicie ważny wpływ na nasz rozwój, na nasze życie – mimo, że bez mamy i macochy 😃 to jednak dobrze zaapiekowani.

Pustka, która pozostaje

Długo myślałam, że nie mam żadnej traumy po śmierci mamy, może próbując usprawiedliwić tatę, jak dobrze dał sobie radę z naszym wychowaniem. Jedno wiem – czy śmierć mamy była dla nas traumatyczna czy nie – śmierć rodzica pozostawia zawsze wielką pustkę, niezależnie od tego, w jakim wieku się jest.

Jedno mogę powiedzieć z całą pewnością – ten świat jest dobrze skonstruowany. Dobrze, że dziecko, które traci rodzica, nie potrafi sobie nawet w najmniejszym stopniu wyobrazić, jak trudno to będzie żyć bez tego rodzica. Bo gdybym wtedy wiedziała, ile momentów będzie mnie jeszcze czekać w moim życiu, w których tak dotkliwie będzie mi brakować mamy, to bym się na starcie załamała/poddała emocjonalnie. Na szczęście tego nie wiedziałam. I gdy pytają mnie nieraz osoby dorosłe, jak przeżyją śmierć rodzica dzieci – to zawsze mówię, że dzieci na szczęście nie potrafią sobie wyobrazić, jak ciężko będzie bez mamy czy bez taty, i dadzą sobie radę lepiej, niż nam dorosłym to się może wydawać…

I myślę, że gdy umarł mój tata, już dokładnie wiedziałam, ile będzie takich momentów jeszcze w moim życiu, gdzie będzie mi go po prostu bardzo, bardzo brakować. Na przykład teraz – gdy patrzę na przebieg wiadomości tekstowych z moim tatą, widzę zdjęcie grobu mamy, które mi przesłał telefonem dokładnie rok temu – 9 października 2024 roku. Zawsze się ze mną „droczył”, gdy do niego dzwoniłam dzień wcześniej i prosiłam, żeby zapalił znicz albo kupił kwiaty w moim imieniu na rocznicę śmierci mamy – to się pytał: „Po co mam jechać?” I dodawał nie raz: „To już nic nie pomoże” – ale i tak zawsze jechał, zapalił znicz, pograbił, zrobił zdjęcie swoim telefonem i mi przesłał, tak jak to, które tu załączyłam…

Ostatnia umiera nadzieja…

Wielokrotnie się zastanawiałam, czy mama naprawdę liczyła się ze śmiercią, czy jej się spodziewała w tym czasie, czy się tego wypierała. Kiedyś rozmawiałam z jedną osobą o tym, że moja mama w ogóle mnie/nas nie przygotowała tak chociażby „praktycznie” na jej śmierć, na życie codzienne bez niej – nie zadbała o to, żebyśmy coś umieli w domu zrobić. Ja nie umiałam nawet sobie upleść zwykłego warkocza, nie mówiąc już o prasowaniu, włączeniu prania, ugotowaniu czegokolwiek. I ta osoba mi powiedziała, że widocznie mama „wypierała” emocjonalnie tę realną możliwość szybkiej śmierci, bo inaczej by mnie/nas chciała na to jakoś przygotować.

Hmm, może tak – może ma się jednak do końca nadzieję, że wyjdzie się zwycięsko z tej choroby. Ale nieraz sobie myślę, że sobie inaczej myślała, że miała inną strategię. Że sobie myślała: „Niech sobie te moje dzieci użyją tego dzieciństwa – nie muszą w domu nic robić, nic pomagać, jeszcze się w tym swoim życiu bez mamy napracują i nauczą wszystkiego, jak będzie taka konieczność”. Mama miała taką tendencję, że mówiła z perspektywy „mądrzejszej/bardziej doświadczonej” i jak ja nieraz jako dziecko płakałam w jej oczach „bez powodu”, to do mnie mówiła: „Nie płacz, dziecko – jeszcze się w życiu napłaczesz…” Tak jakby wiedziała – takie twoje błahostki są niewarte twoich łez.

A co do mnie – czy ja przypuszczałam/spodziewałam się śmierci mojej mamy? NIE – w najgorszych snach nie przyszło mi to do głowy. Byłam jakoby trochę „przyzwyczajona”, że mama ma jakąś poważną przewlekłą chorobę, której jednak nie za bardzo rozumiałam, no bo z tych 8 lat choroby tylko w pierwszym i ostatnim roku choroby widziałam ją bardzo cierpiącą, z bólami itp. Wtedy nie rozmawiało się tak otwarcie i świadomie z dziećmi.

I szczerze – nie wiem, czy bym chciała wtedy, jak wykryto białaczkę u mojej mamy, usłyszeć to, co usłyszał mój tata od lekarzy, że mama pożyje jeszcze tylko pół roku… Nie wyobrażam sobie, jak można sobie dać radę emocjonalnie z taką wiadomością, która zresztą na szczęście się nie potwierdziła… Swoją drogą – jakim prawem człowiek/lekarz stawia się w roli wszystkowiedzącego i stawia takie tezy… Jestem wielkim przeciwnikiem takich prognoz, bo to taka prognoza może wykończyć ciebie albo twoich bliskich…

Moment, w którym zrozumiałam, że to naprawdę o życie i śmierć

Pamiętam jeszcze jeden moment w przebiegu choroby, gdy otworzyły się granice komunizmu i pojawił się temat, czy może mama będzie miała możliwość pojechania na przeszczep szpiku kostnego do Niemiec. Był temat wysokich kosztów i tego, kto się nami zaopiekuje, jak mamy nie będzie tygodniami w domu. I wtedy usłyszałam, jak jedna bliska mi osoba powiedziała: „Ale przynajmniej mama będzie mogła żyć, jak będzie miała przeszczep!!!” Ja byłam naprawdę w szoku i sobie pomyślałam: „To tu chodzi naprawdę o życie i śmierć?! Ja naprawdę tego 7 lat nie wiedziałam!” I w tym momencie, jak to usłyszałam, i tak nie wzięłam sobie tego na poważnie, bo chyba jednak „ostatnia umiera nadzieja”…

Swoją drogą usłyszałam nieraz także takie pytania albo stwierdzenia od moich lekarzy już jako dorosła osoba, którzy często pytają o choroby w rodzinie. Jak pierwszy raz usłyszałam od jednej lekarki: „Acha, białaczka, proszę się nie martwić – nie jest dziedziczna” – to wtedy jakiś czas się martwiłam, czy jest może jednak dziedziczna…

Dlaczego mama zachorowała?

A swoją drogą – co myślicie – jaka jest przyczyna białaczki albo dlaczego moja mama zachorowała? Czasami czytam jakieś artykuły na ten temat i z poziomu medycyny, ale także z tego poziomu mentalnego – „biologii totalnej”, która łączy źródło choroby ze stanem psychicznym/emocjonalnym człowieka.

Jeśli chodzi o medyczne źródło choroby – nieraz czytałam, że może to mieć związek z wybuchem elektrowni jądrowej w Czarnobylu i skażeniem ziemi i pożywienia, które na niej rosło. Tylko jak widać, nie wszyscy na tę białaczkę zachorowali. A teraz sprawdziłam, 0e ten wybuch miał miejsce 26 kwietnia 1986 roku – to wtedy już moja mama chorowała.

Czytałam też kiedyś, że białaczka może mieć też przyczynę, gdy cię mocno porazi prąd. Wiem, że mamę poraził kiedyś prąd, jak prała w swojej małej ręcznej praleczce w garażach na dworze – i włącznik albo nie funkcjonował, albo mama nie wyłączyła prądu i włożyła swoje ręce do tej pralki, i wtedy ją poraził ponoć prąd…

Na poziomie mentalnym – myślę, że mama nigdy się nie pogodziła mentalnie, emocjonalnie z tym, że to właśnie ona zachorowała. Myślę/czuję, że miała taki wewnętrzny bunt: „Dlaczego mi się to przytrafiło? Przecież nie piłam nigdy alkoholu, nie paliłam papierosów, obchodziłam się dobrze z moim zdrowiem – to dlaczego ja…” Wiem, że miała nawet do taty taki żal, że to ona musi tyle cierpieć, zażywać tyle tabletek, a on nie dbał tak o swoje zdrowie i nie zachorował… Myślę, że mama też nie była typem walecznika, ale nie wiem, może się mylę, może walczyła w swojej chorobie za sobą i swoimi demonami więcej, niż jestem sobie w stanie wyobrazić…

Nie oceniam i nie oceniaj ty. Nigdy nie wiemy, jak byśmy się zachowali w takiej sytuacji, gdybyśmy się w niej znaleźli…

Białaczka w biologii totalnej (Totalna Biologia jest metodą, która pozwala zrozumieć działanie organizmu z biologicznego punktu widzenia. Według Totalnej Biologii, aby zaistniała choroba, wcześniej musi dojść do dramatycznego wydarzenia, które głęboko dotyka daną osobę) – w przypadku białaczki często wskazuje się (w tekstach totalnej biologii) na konflikty związane z poczuciem niskiej wartości, brakiem samooceny, konfliktem związanym z rolą w rodzinie, konfliktem emocjonalnym powiązanym z bliskimi.

Nie do końca ufam tej biologii totalnej, ale czasami do niej zaglądam.

Dla wszystkich, którzy wybierają się na cmentarz

Dla wszystkich, którzy wybierają się w najbliższym czasie na cmentarz i grób naszych rodziców – dziś będzie zamontowana nowa tablica, na której postanowiliśmy wpisać wszystkich, których zwłoki tam spoczywają. Tata nie dbał o to, żeby wszyscy byli wpisani na tę tablicę (może ze względu na koszty😉), ale mimo bólu, jaki przeżywał po śmierci swoich najbliższych, zawsze myślał praktycznie i w momencie, jak umarła nasza mama, zadbał o to, aby zwłoki naszego brata Piotrka, którego mama urodziła martwego w dziweiątym miesiącu ciąży, przeniósł do grobu naszej mamy. Tym sposobem zlikwidowaliśmy ten mały nagrobek, do którego my jako rodzeństwo i nasi rodzice jeździli niemalże co tydzień, aby zagrabić i zapalać znicze. Także wtedy tata zadecydował, że nie zrobił dla mamy grobu podwójnego (z myślą o miejscu dla siebie), bo jak mówił, planuje jeszcze pożyć z 30 lat, to wtedy będzie można włożyć jego trumnę na mamy. Gdy umarła jego mama w roku 2000, to postanowił położyć jej trumnę na trumnę naszej mamy i zlikwidował grób swojego taty w Gutowie, i przeniósł resztki kości/trumny do tego grobu.

Teraz my z bratem postanowiliśmy, że wypiszemy wszystkich. Tata miał pięknie uporządkowane wszystkie akty zgonu i tym sposobem mogliśmy wpisać wszystkie dokładne daty urodzin i śmierci.

1 listopada sama zapalę znicz na tym grobie. I choć to tacie nic nie pomoże 😉, wiem że mi to pomoże. Przyjedzimy z mężem i synem, bo mam taką potrzebę i sobota jest dniem gdzie nasz syn nie ma szkoły stąd możemy przejechać całą trójką. 

Myślę, że z wieloma z Was spotkamy się przy tym grobie. 

Dziękuję, że przeczytałaś/przeczytałeś ten wpis do końca 🫶

Ps. To kolorowe  jest naszym ostatnim zdjęciem rodzinnym w maju 1991 – na uroczystości pierwszej komuni mojej kuzynki Karoliny. Mama kupiła sobie taki piekny outfit, w którym ją potem pochowaliśmy. Choś nie pamiętam, czy ubraliśmy jej spodnie czy spódniczkę – pamiętam jednak tą piekną białą bluzkę, którą w stresie pogrzebowym przypaliliśmy żalazkiem i “cudowna rączka” Hani musiała wyciąć spalone miejsce z przodu przeszyć na tył 

Honorata Rauss

Moją podróż rozwoju osobistego rozpoczęłam krótko przed czterdziestką, a moimi głównymi inspiratorami byli i nadal są niemieccy mentorzy tacy jaki Laura Malina Seiler, Robert Betz, Veith Lindau oraz w obszarze związków miłosnych amerykańscy terapeuci tacy jak Esther Perel czy tez John Gottman.

Udostępnij wpis

Facebook
Twitter / X
LinkedIn
Pinterest
Telegram

Sześciomiesięczny program transformacyjny dla par po zdradzie

Czy doświadczyłeś/aś zranienia, zdrady lub rozczarowania w związku? Czy mimo to wierzysz, że Twoja relacja zasługuje na drugą szansę? Ten program jest właśnie dla Ciebie – niezależnie od tego, czy chcesz odbudować obecny związek, rozpocząć nowy rozdział, czy odnaleźć się jako singiel.

Mogą Cię zainteresować

Moje osobiste przemyślenia i "rozkminki" w pół roku po śmierci mojego taty
Cztery lata temu spędziłam niezapomniane chwile z tatą w Portugalii. Dziś, gdy nasze urządzenie "Alexa" pokazuje te wspomnienia, serce ściska się z tęsknoty, ale też wypełnia wdzięcznością. W tym osobistym wpisie dzielę się najpiękniejszymi momentami z naszego wspólnego czasu - od zabawnych przygód w basenie, przez nauki jazdy w ciasnym garażu, po głębokie rozmowy o przeszłości. Opowiadam też o tym, jak wygląda mój proces żałoby po stracie taty, jakie pytania sobie zadaję i jak znajduję drogę od bólu do akceptacji. To historia o miłości, śmiechu, tęsknocie i o tym, jak wspomnienia stają się największym skarbem, jaki zostaje nam po bliskich osobach...
Nuda w łóżku nie musi być wyrokiem dla długoletnich par! Odkryj sprawdzone sposoby na ożywienie życia seksualnego, komunikację o potrzebach i wprowadzanie nowości do sypialni. Praktyczny przewodnik od coachki relacji.