Nasze urządzenie „Echo- Alexa” zawieszone tu w Niemeczech w naszej kuchni pokazuje nam teraz na przełomie września i października 2025 roku kilkakrotnie razy dziennie wspomnienia z wspólnego czasu z moim tatą dokładnie przed czterema laty w roku 2021 zaraz po naszej przeprowadzce z Niemiec do Portugalii.
To pierwsze zdjęcie na coverze tego blogu, które wszyscy znacie z pogrzebu i grobu mojego taty, było zrobione przez mojego syna Alexandra dokładnie 4 lata temu – 19 września 2021 roku w Portugalii w Estoril.
Wielka przeprowadzka – nowy początek
Deszczowe Niemcy opuściliśmy naszymi dwoma samochodami dokładnie 29 sierpnia 2021 roku i ruszyliśmy do Portugalii. Nasz cały życiowy dobytek został zabrany 2 dni wcześniej dwoma ciężarówkami do Portugalii.

Rok szkolny w Portugalii zaczynał się dokładnie 1 września (to u nas taka normalka, że zawsze wszystko jest na ostatnią chwilę – ale mój mąż zawsze z całym przekonaniem powtarza, że to jest „just in time” 🤨).
Już od 8 września do 1 października zaplanowałam, żeby przyleciał do nas mój tata i wykupiłam mu bilet lotniczy z Warszawy do Lizbony. To było wspaniałe – prawie 4 wspólne tygodnie. Nie będę tu oczywiście ukrywać, że potrzebowałam taty pomocy przy skręcaniu szafek, bo mąż pojawiał się w domu tylko na weekendy, więc potrzebowałam oczywiście „rąk do pracy”, których tata mi nigdy nie szczędził…
Czas pełen wspólnej pracy i śmiechu
Pamiętam dokładnie ten nasz wspólny czas. Trzeba było wziąć do ręki każdą pojedynczą rzecz, wypakowywać, wytrzeć kurz i szukać dla niej nowego miejsca w naszym nowym domu. Przy okazji myłam oczywiście swoimi własnymi rękami każdą szafkę, no bo jak już się ją ma w innym miejscu i ustawi z innej strony, to należałoby też ją wymyć… W międzyczasie zamykanie jeszcze spraw papierkowych w Niemczech i otwieranie spraw „urzędowo-papierkowych” w Portugali. I mimo tych wszystkich obowiązków i naprawdę ciężkiej pracy fizycznej zarówno mojego taty, jak i mojej, pamiętam tyle wspólnego śmiechu i wspólnych historii.
Pierwsze wyzwania na lizbońskim lotnisku
Najpierw pamiętam, że tata naprawdę o mało co – po wylądowaniu w Lizbonie – nie odnalazłby wyjścia z lotniska, bo naprawdę to była dla niego duża zmiana, że na lotnisku w Lizbonie było takie długie przejście od wyjścia z samolotu do odbioru bagażu… Wcale o tym nie pomyślałam, nie wyjaśniłam tacie tego i tata musiał najpierw jakoś „ogarnąć” te taśmy do odbierania bagażu i wyjście (nie żeby tata potrzebował walizki – zawsze wystarczał mu bagaż podręczny, ale w nadanej walizce oczywiście były moje ciuchy z Ostrowa 😉). Już zaczęłam prosić celników, czy mogę wejść „pod prąd” na lotnisko – bo mój tata się zgubił, ale mi nie pozwolili i w końcu tata jakoś dotarł szczęśliwie z moją walizką do wyjścia, gdy kilkakrotnie wyjaśniałam mu to, telefonując z nim ☺️
Przygoda w basenie – tatowe pływanie
Z jednego wydarzenia naprawdę śmiejemy się też często z moim mężem Frankiem i synem Alexem. Na naszym terenie mieszkalnym mieliśmy do dyspozycji basen. I gdy pierwszy raz Alex, mój tata i ja poszliśmy się ochłodzić trochę w basenie, nikt z nas nie pomyślał o tym, żeby powiedzieć tacie, że w połowie basenu jest taki „uskok” i zaczyna się głęboko. I tata tak sobie spokojnie wchodzi do basenu i nagle „pac” stracił grunt pod nogami i się ostro wystraszył. Tata zawsze mówił, że umie pływać, ale tylko wtedy jak czuje grunt pod nogami. Teraz się zastanawiam, co to była za umiejętność pływania – odpychał się jedną nogą od ziemi? 😀
Alex płynął na szczęście obok niego i go podtrzymał, i od tej pory żartowaliśmy, że tata o mały włos by się utopił w basenie w Portugalii. I jak to tata – opowiadał – że przecież gdyby tak się stało, to żeby nie dramatyzować – spalić w kominku i rozsypać zwłoki w ogrodzie albo zabrać w małej urnie w bagażu podręcznym do Ostrowa… I żeby sobie też nie robić nawet kłopotu z urną – można przecież wrzucić do słoiczka… Tak, tata używał często „czarnego humoru” 😃
Tatowe „po co?” – pytanie, które zostało
Tata oczywiście uczył mnie wtedy wjeżdżać do naszego ciasnego garażu (to wideo wielu z was zna z moich mediów społecznościowych), ale nie lubił jazdy tym naszym cabrioletem. Zawsze się wyśmiewał z niego, mówił, że mu zimno w głowę i ogólnie nic sobie nie robił z tego naszego małego „luksusu” 😀. Od zawsze wolał „ubogą wersję samochodów” i takie też kupował (zawsze tylko z podstawowym wyposażeniem), nad czym my z bratem bardzo ubolewaliśmy, bo chcielibyśmy mieć wtedy w naszych fiatach 126p chociaż jakiś mały „bajer”, ale nigdy tego nie doświadczyliśmy… Zawsze stawiał to jego ulubione pytanie: „A po co?” – „jechać na przykład z otwartym dachem…”, a „po co mi jakieś „bajery” w moim maluchu…” Pytanie: „po co” jest jednym z niewielu, które mój mąż, który jest Niemcem też potrafi powiedzieć po polsku, bo często je słyszał od mojego taty.
Moc pytania „po co?” w coachingu
Wiecie, że pytanie: „po co?” jest także często stosowane w coachingu. Zawsze się lekko uśmiecham, jak je zadaję klientom/tkom, bo przypomina mi się wtedy tata… Znany terapeuta Gabor Mate często stosuje w terapiach właśnie pytanie: „po co…” Po co pijesz alkohol? Po co zostaję w tym toksycznym związku/pracy? Po co zdradził/aś…? Po co kłócicie się o to samo…? Po co nie chcesz wybaczyć…?
Pytanie „po co” odkrywa prawdziwe potrzeby i/lub nieświadome przekonania (ktoś pije alkohol, bo na przykład spotkania towarzyskie bez alkoholu mogłyby być nudne, bardziej autentyczne albo bardziej powierzchowne; ktoś nie wybaczy zdrady, bo może wtedy przez następne miesiące/lata wypominać temu zdradzającemu, że był/a „lepszy/a” (per se) i nie potrzebuje się zajmować procesem wybaczenia i pozostaje w roli ofiary (ja biedny/a zostałam/em zdradzony/a).
Pytanie „po co” coś robię albo czegoś nie robię pomaga rozpoznać mechanizmy obronne, które służą do radzenia sobie z negatywnymi emocjami. Czyli zamiast identyfikować prawdziwe przyczyny problemu (piję, bo nie umiem rozmawiać dłużej niż 3 godziny z przyjaciółmi bez alkoholu, albo piję, bo nie umiem uprawiać seksu z żoną bez alkoholu) wybieram alkohol i nie rozwiązuję problemu u źródła, tylko pogłębiam moje uzależnienie od tego (picia, pracowania, kłócenia się, wypominania zdrady itd.).
Rozmowy o przeszłości – skarb wspomnień
Pamiętam także, jak pewnego wieczoru wypakowywałam wszystkie książki z tatą i wycierałam z nich kurz, i tata był przy mnie i zaczął opowiadać historie, które już znałam o takich codziennych rzeczach, które go denerwują. To mu powiedziałam: „Tatko, to już tyle razy słyszałam, co Cię denerwuje. Jak nie potrafisz tego zmienić, to nie powtarzaj mi tego samego. Pogadajmy o czymś innym. Opowiedz mi o swoim dzieciństwie”. I tata dał się namówić, a ja pytałam i pytałam… O jego dzieciństwo, o jego tatę, którego nigdy nie poznałam, o jego pożycie z mamą, o jego mamę. To była dla mnie bardzo ważna rozmowa, którą pamiętam do dziś.
Nauka polskiego z dziadkiem
Mój tata słuchał także cierpliwie Alexa czytania po polsku i poprawiał jego błędy i wyjaśniał słowa, których Alex nie rozumiał po polsku. Nie mogłam za bardzo liczyć na to, żeby tata surowo i konsekwentnie „gonił”Alexa do czytania i pisania po polsku. Wolał go rozpieszczać, chwalić bez powodu ☺️ (zobaczcie, jakie tata wymyślił zdanie do napisania dla Alexa: 10 kwietnia 2020 – to były zapiski jeszcze z Niemiec podczas pandemii i tata napisał Alexowi swoim pięknym pismem: „Jestem pracowity od samego rana”… I Alex przepisywał to… I zawsze musiałam ich obydwóch gonić do tego wspólnego pisania i czytania po polsku, bo miałam wtedy też małą przerwę od tej żmudnej cotygodniowej roli nauczycielki języka polskiego 😀. Ale jak już ich w końcu zagoniłam, to pilnie ćwiczyli.

Ważność nauki pisania i czytania
Czy wiesz, że gdybym nie uczyła aktywnie naszego syna pisać i czytać po polsku, to wprawdzie mógłby z innymi rozmawiać po polsku, ale nie umiałby czytać lub pisać w tym języku? Te zdolności wymagają aktywnego ćwiczenia. Wtedy, będąc w Polsce, nie umiałby czytać napisów na sklepach, drogach itd. Zrozumiałam to, jak byłam w Korei i poznałam jedną Polkę-Amerykankę, która ze mną umiała rozmawiać po polsku, ale nie umiała czytać i pisać. I wiele miesięcy robiliśmy taką wymianę nauki języka. Ona mnie uczyła języka amerykańskiego, a ja ją uczyłam czytać i pisać po polsku. Z tych lekcji powstała nasza wspaniała przyjaźń z Tennessee… Dzięki niej uświadomiłam sobie wtedy, jak ważne jest, abym nauczyła mojego syna czytać i pisać po polsku.
Tata miał cierpliwość nauczyciela… i miał czas i pokorę i taką zdolność tłumaczenia, co znaczą słowa…
Lizbońskie wspomnienia
Patrzę na te wspomnienia z Lizbony, jak Alex wozi dziadka z tyłu na hulajnodze, jak towarzyszył nam zawsze w porannych, weekendowych biegach i robił nam fotki, jak opalał się na leżaku, choć już i tak miał nieco spaloną skórę i „za diabła” nie chciał się posmarować kremem do opalania, nawet będąc w gorącej Portugalii.

No i wiele wspomnień, jak to zwykle bez założonej koszuli… Tak uwielbiał najbardziej… i to nie tylko w Portugalii… Ostatnie lata już mu często mówiłam, że chcę, żeby zakładał koszulkę na przykład jak siedzi z nami przy jedzeniu itd… i zawsze się śmialiśmy, jak mi odpowiadał: „Po co mam założyć tą koszulkę?”Odpowiadałam różnie: że nie chcę oglądać jego cycków, brzucha (zawsze się przy tym tak śmialiśmy, że teraz też tak mi się chce śmiać przy tym pisaniu) albo odpowiadałam, że chcę nieraz zrobić spontanicznie zdjęcia i potem nigdy nie mogę wystawić ich na mediach społecznościowych, bo on jest „bez koszuli”… Czasami próbował się zmienić i założyć tą koszulę, ale częściej wybierał po swojemu – czyli bez… 😀Zdanie „bez koszuli” należy także do słownictwa, które rozumie nawet mój mąż mimo jego ograniczonej znajomości tego języka…
Żałoba jako proces
Moja żałoba po śmierci taty jest już mniejsza, częściej się już uśmiecham na wspomnienie o nim niż smutuję, ale są takie dni albo takie zdjęcia, które jeszcze tak mocno bolą… Jedno z tych zdjęć jest na pewno to, które Alexander zrobił mojemu tacie na plaży w Portugalii i które było na pogrzebie i które mam teraz w swoim pokoju/biurze na parapecie…
Moja przyjaciółka, która też straciła tak niespodziewanie tatę pół roku przede mną, powiedziała mi kiedyś, że w sercu zostaje po śmierci rodzica taka dziura, która niby z czasem trochę się zmniejsza, ale ciągle czujesz taką „wyrwę… pustkę”. I tak to też odczuwam… Niby jest lepiej, ale nieraz ta „dziura” tak bardzo jeszcze boli… jakby serce chciało Ci się wyrwać z piersi…
Aktywne radzenie sobie z żałobą
Ale żałoba to proces i znajduję na nią aktywnie czas. Modlę się o wsparcie mojego taty, gdziekolwiek teraz jest, wspominam to, co było piękne, leczę złość lub rozczarowanie, jakie się czasami pojawia, analizowałam jeszcze nie raz, nie dwa dokładnie, jak mógł tata spędzić swój ostatni weekend wtedy, tego 26 stycznia. Wsłuchuję się w siebie, w sny i nieraz dostaję odpowiedzi.
Sen z babcią Kazią – przesłanie z tamtego świata
Miałam raz taki bardzo wyraźny sen, gdy dzień wcześniej znów zadawałam sobie to pytanie: „Dlaczego do mnie nie zadzwonił wtedy w ten ostatni weekend”. Pojawiła mi się w tym śnie babcia Kazia (mama mojej mamy) i tak wyraźnie dostałam taką wiadomość: „Dziecko, Ty byś sobie nie poradziła emocjonalnie, gdybym ja Ci choć w najmniejszym stopniu dał wtedy do zrozumienia, że źle się czuję, że może „tojtnę” – jak tata miewał nazywać umieranie…”
Obudziłam się z tego snu z takim wyraźnym przesłaniem, że to by było dla mnie za trudne… gdyby tata mi coś o tym wspomniał w ten jego ostatni weeeknd życia. Byłam wtedy w USA – jak zwykle bez męża – sama z synem – tysiące kilometrów od mojego taty, z wielką odpowiedzialnością, że muszę „się trzymać”, no bo jestem tu jedynym rodzicem odpowiedzialnym za naszego syna… Nie wiem, czy umiałabym przespać noc, myśląc o tym, że może to ostatnie dni mojego taty, a ja nie mogę po prostu wsiąść w samochód i pojechać do niego się pożegnać… tylko muszę tam siedzieć, bo szkoła, bo odpowiedzialność, bo niby jak miałabym to zrobić…
Akceptacja i wdzięczność
Ponoć we Wszechświecie nie ma pomyłek… Tak miało być… więc powoli odpuszczam, akceptuję… wchodzę w proces wdzięczności za naszą dobrą relację, za nasze rozmowy, śmiechy, za to, że sobie poradził bez mamy, za to, że mam po nim wiele dobrych cech, za to, że zostawił mi tyle historii, które wspominam z uśmiechem…
Za czym tęsknię
Ale tęsknota nie ustaje, ale trochę mniej boli. Tęsknię za jego „czarnym humorem”, za jego ulubionymi powiedzeniami, tęsknię za tym, że do mnie już nie dzwoni, tęsknię za tym, że nie dzielę się każdym zrobionym przeze mnie zdjęciem w naszym wspólnym albumie na icloud… tęsknię za jego krótkim smsem: „zadzwoń”, tęsknię za tym, że zarzucał Alexowi, że ten coś mu znów „pokręcił” na jego YouTubie 😀 i nie może znaleźć swoich ulubionych filmów, tęsknię za jego upartością, że nie zapisze sobie na kartce, jak wysłać do mnie przez icloud zdjęcie listu, które przyszło pocztą, żebym wiedziała, co kto ode mnie chce… Tęsknię za nim, takim jaki był 🖤
Dziękuję, że przeczytała/eś ten blog do końca 🫶
Rise up & Play
Twoja CoachKa Honorata